Historia Jeża Eliasza zainspirowała nas do pochylenia się nad tematem pomocy zwierzętom, które możemy spotkać w czasie spaceru po lesie czy innej wyprawy. Czy każde samotne zwierzę, które znajdziemy przy drodze lub w zaroślach, potrzebuje naszej pomocy? Czy możemy mu zaszkodzić? Jak rozpoznać, kiedy jesteśmy potrzebni, a kiedy nie?

AMD: Jeż Eliasz został oddzielony od matki kiedy był bardzo malutki. Czy to możliwe, żeby matka jeż rozpoznała swoje młode po kilku tygodniach rozłąki?

M.G.: Myślę, że możliwe. Nie wiem dokładnie, jak to jest u jeży, ale u wielu zwierząt mamy przykłady związków między matką a potomstwem trwających bardzo długo. Nawet wtedy, kiedy młode są już w pełni niezależne, w dalszym ciągu są się w stanie rozpoznać z mamą. Nie widzę powodów, dlaczego u jeży miałoby być inaczej. Oczywiście, mama jeż w międzyczasie może mieć już kolejne młode, więc wcale niekoniecznie musi się chcieć opiekować starszym dzieckiem. Zresztą jeż nie będzie tego wcale potrzebował, jak już będzie niezależny, ale myślę, że rozpoznać się mogą.

Zdolność rozpoznawania się w rodzinie ma o tyle znaczenie, że zwierzęta muszą unikać rozmnażania się z bliskimi krewnymi, dokładnie tak samo, jak ludzie, bo to może prowadzić do różnych problemów natury genetycznej i do chorób, więc takie rozpoznawanie osobników ma dość kluczowe znaczenie.

AMD: To bardzo ciekawe. W książeczce malutki jeż nie ma niestety okazji odnaleźć się z mamą i zostaje wykarmiony przez kocicę. Czy takie międzygatunkowe przyjaźnie często zdarzają się w przyrodzie?

M.G.: Akurat ta przyjaźń opisana w książeczce nie jest czymś, co się zdarza w przyrodzie, została zorganizowana przez ludzi. Natomiast jak najbardziej tak, w świecie zwierząt zdarzają się zarówno adopcje, jak i po prostu stała współpraca. Znamy liczne przykłady przedstawicieli bardzo różnych gatunków, którzy najpierw nawiązują pewną nić porozumienia i współpracę, a później po prostu sympatię.

Parę lat temu było głośno o stadzie delfinów, które adoptowały młodego walenia innego gatunku. Zdarzają się adopcje jeszcze bardziej egzotyczne – istnieją zdjęcia samicy lamparta, która adoptowała małego pawiana. Takie adopcje nie zawsze się udają, no bo jednak to są zupełnie inne zwierzęta… Znany jest przypadek lwicy, która adoptowała młodą gazelę, ale po paru dniach opieki nad nią postanowiła ją jednak… zjeść.

Ale zdarzają się też bardzo udane układy, zarówno adopcyjne, jak i po prostu przyjaźnie na zasadzie współpracy. Dobrym przykładem jest historia przyjaźni łączącej kojota z borsukiem w Ameryce Północnej. Te dwa gatunki polują na podobne rzeczy, ale każdy z nich ma inne możliwości: borsuk dużo lepiej kopie jamy i potrafi się dogrzebać do różnych gryzoni, które żyją pod ziemią. Natomiast kojot jest zwinniejszy i szybszy i może je łapać, jak one już stamtąd wybiegną, więc im się obu opłaca ta współpraca. w Internecie można znaleźć filmik, na którym widać, jak kojot czeka na borsuka, merda ogonem na jego widok i podskakuje radośnie jak każdy pies, kiedy spotka kogoś ze swojego stada, a później obaj przechodzą przez ulicę, już idąc obok siebie, pewnie razem na polowanie.

AMD: Jako rodzice chcielibyśmy nauczyć nasze dzieci odpowiedzialnego stosunku do przyrody i dzikich zwierząt. Z książki „Porwanie jeża Eliasza” wiemy, że często najlepsze, co możemy zrobić dla zwierząt, to zostawić je w spokoju. Czy jednak są takie sytuacje, w których nasza ingerencja jest uzasadniona i potrzebna?

Porwanie jeża Eliasza okładka

M.G.: Oczywiście! Jednak ważne jest, żeby wiedzieć, kiedy trzymać się od zwierząt z daleka. Uświadomienie tego małemu czytelnikowi to w ogóle jest jedna z największych wartości tej książki, bo bardzo często ludzie w dobrej intencji robią zwierzętom krzywdę – tak jak to było z porwaniem małego jeża. Często młode są pozostawiane przez rodziców bez opieki na jakiś czas, robią tak jelenie, sarny, zające… Ludzie znajdują takie młode, myślą „o, biedne, potrzebują pomocy”, a wcale tak nie jest. I oczywiście to prowadzi do ogromnego stresu, jak i do zagrożenia tych zwierząt, bo ludzie wcale niekoniecznie potrafią się nimi tak dobrze zająć, jak ich własna matka.

Natomiast w sytuacjach, kiedy widzimy, że dane zwierzę jest chore albo zaplątało się w jakieś śmieci, co się zdarza niestety coraz częściej, i ewidentnie jest w tarapatach, zwłaszcza takich zawinionych przez człowieka, no to jak najbardziej wtedy musimy mu pomóc.

Od tego są różnego rodzaju schroniska w naszym kraju, są odpowiednie służby, takie jak chociażby straż miejska czy ekostraż, które mogą interweniować. Najważniejsze jest, żebyśmy byli pewni, że to zwierzę naprawdę ma kłopoty, a nie że jest po prostu podlotem, który gdzieś się kryje. Na wiosnę co roku ludzie porywają bardzo dużo piskląt, w dobrej wierze. U wielu ptaków jest tak, że kiedy już się nie mieszczą w gniazdach, opuszczają je, zaczynają uczyć się latać, chowają się gdzieś tam po krzakach, ale rodzice cały czas się nimi opiekują, tylko tyle, że już poza gniazdem. Natomiast wtedy właśnie czasem się zdarza, że ludzie takie podloty zabierają, ku rozpaczy zarówno piskląt, jak i rodziców. Kompletnie bez sensu.

AMD: Jak w takim razie poznać, czy zwierzę jest w tarapatach, czy czeka na rodziców? Powinniśmy postać tam chwilę, poobserwować, może poszukać dorosłych osobników?

M.G.: Jeżeli się przypadkiem natkniemy na zająca czy sarenkę, to najlepiej natychmiast się od nich oddalić. Można z bardzo daleka je popodglądać, tylko że pewnie musielibyśmy tam stać przez szereg godzin, bo dorosła samica wychodzi, zostawia młode na cały dzień gdzieś tam pod krzakiem i dopiero wieczorem wraca dyskretnie – ona też nie chce ujawnić, gdzie ukryła młode. Taka obserwacja – tylko z dużej odległości! – ma sens.

W przypadku ptaków to pewnie nie trwałoby tak bardzo długo. Zajęcy młodych, saren, jeleni, to w ogóle bym nie ruszał. Inaczej w przypadku takich zwierząt jak na przykład dziki, których matka właściwie cały czas jest z młodymi. Jeśli spotkamy samotnego małego dzika i na pewno nie ma w pobliżu żadnego dorosłego osobnika, to znaczy, że stało się coś złego. Taki dzik może potrzebować pomocy. Ale zanim coś zrobimy, musimy zyskać pewność, że nasza ingerencja jest potrzebna.

AMD: Dziękujemy za wywiad!