„Czy już mówi?” „Ile słów już zna? Bo moje dziecko w tym wieku… ” „Czy powiedziało już »mama«?” To pytania, które powodują niepokój u wielu rodziców. Wiem o tym doskonale, bo moje dzieci zaczęły mówić dość późno. Później niż ich młodsi o kilka miesięcy kuzyni. Za to kiedy zaczęły już gadać, nie dało się ich powstrzymać od mówienia. I często zaskakują mnie nowymi słowami.
Nie wszyscy wiedzą, że można aktywnie wspierać rozwój dziecięcej mowy. Jak?
Przede wszystkim jak najwięcej mówiąc do dziecka, nawet wtedy, kiedy jeszcze nie można liczyć na odpowiedź. Opisywać wszystkie swoje czynności i nazywać rzeczy, które dziecko widzi. Używać wyrazów dźwiękonaśladowczych i zachęcać do ich powtarzania.
Onomatopeje – dlaczego są takie ważne?
Onomatopeje, czyli wyrazy dźwiękonaśladowcze, to słowa, które imitują dźwięki. Mogą być odgłosami zwierząt, maszyn czy wykonywanych czynności. Często w komunikacji z dzieckiem używamy ich intuicyjnie: „Piesek mówi hau hau”, „Puk puk, ktoś jest za drzwiami”, „Bach! Spadł kubeczek”. Warto zachęcać dzieci do tego, by je powtarzały. Zadawać pytania, na przykład: „Jak robi kotek?”. Można też wymyślać własne słowa. W końcu świat jest pełen dźwięków! Wiem, że niektórzy rodzice boją się nadużywania tego typu określeń. Wydaje im się, że używanie ich w rozmowie z dzieckiem niepotrzebnie ją infantylizuje. Że lepiej używać od początku „dorosłych” wyrazów. To jednak nieprawda. Naśladowanie dźwięków to naturalny etap dziecięcego rozwoju.
Dlaczego onomatopeje są tak ważne? Wyrazy dźwiękonaśladowcze pomagają ćwiczyć aparat mowy. Dziecko próbuje wymawiać kolejne głoski i dzięki ćwiczeniom wychodzi mu to coraz lepiej. Uczy się też je łączyć. To pierwszy krok na drodze do mówienia!
Używanie ich sprawia też, że dziecku łatwiej komunikować się z otoczeniem. I to zanim jest gotowe używać trudniejszych słów czy prostych zdań. Może powiedzieć „niam, niam”, kiedy jest głodne. Wskazać na półkę z zabawkami i powiedzieć „brruum”, kiedy chce dostać samochodzik. To zwiększa jego pewność siebie i zachęca do podejmowania prób powtarzania trudniejszych wyrazów.
Książeczki z wyrazami dźwiękonaśladowczymi
Na rynku jest sporo książeczek z wyrazami dźwiękonaśladowczymi. Większość z nich oparta jest na tym samym schemacie – rysunek zwierzęcia, przedmiotu i dźwięk, który wydają.
Moje dzieci jednak dość szybko się nimi nudziły. Odniosłam wrażenie, że kiedy miały nieco ponad rok, zaczynały potrzebować od książek większej stymulacji. Szukałam tytułów, które – oprócz ćwiczenia się w dźwiękonaśladownictwie – będą niosły ze sobą dodatkowe wartości.
Wreszcie pojawiły się takie książki. To cztery nowe tytuły z serii „Czapu Czipu”, które pozwalają łączyć naukę z zabawą. I które zachęciły do eksperymentów z dźwiękami nawet mojego trzylatka.
Czapu Czipu to mały chłopiec, bohater popularnego serialu dla maluchów. Muszę przyznać, że mój syn zdecydowanie woli go w wersji książkowej! Czapu Czipu nosi czarodziejską czapkę pełną dźwięków. Co to tak świszczy? Co to tak skrobie? Co to tak kapie? Co to tak człapie? – zastanawia się chłopczyk. A do głowy przychodzą mu coraz bardziej niesamowite pomysły.
Moja rada: Przed lekturą przygotujcie kolorowe arkusze z papieru, z których razem z dziećmi zrobicie czapki podobne do tej, którą nosi Czapu Czipu!
Czym Czapu Czipu różni się od innych książek? Ano tym, że tutaj najpierw mamy dźwięk. Tajemniczy odgłos wydobywający się z papierowej czapki. To mały czytelnik musi go rozszyfrować! O ile to więcej zabawy i jakie świetne ćwiczenie wyobraźni! Taka formuła zachęca też do eksperymentowania i sprawdzania tego, czy teorie naszego bohatera są słuszne. Kiedy magiczna czapka wyda z siebie świst „fff fff śśś” możemy sprawdzić, czy taki dźwięk wydają pękające bańki mydlane, czy może kręcący się wiatraczek.
Gdy Czapu Czipu usłyszy „kap kap” możemy mieć co prawda problem z namówieniem biedronki, żeby zaczęła płakać, ale bez trudu znajdziemy w internecie video pokazujące, jak wieloryb pryska wodą. Nie musimy się opierać wyłącznie na treści książki. Dziecko może przecież samo zgadywać, co kryje się za kolejnymi dźwiękami, tworzyć własne historie.
Do sięgnięcia po książki zachęca też ich nietypowy format i sympatyczne kontrastowe ilustracje.
Jak rozwijać słownictwo dziecka?
Nauka mówienia to jedno. Warto jednak zadbać o to, żeby nasze dzieci miały bogate słownictwo. Kiedy mój pierworodny miał trzy lata, złapałam się na tym, że czytając książkę, zdarza mi się podmieniać trudne słowa na łatwiejsze wyrazy albo na takie, które dziecko już zna. Na szczęście szybko uświadomiłam sobie, że źle robię. W końcu maluch nie wie, czy wyraz, który właśnie usłyszało, zaliczmy do kategorii rzadko używanych lub trudnych. W końcu tak samo, jak poznaje słowo „wazon”, może poznać słowo „ikebana”.
Im więcej wyrazów dziecko będzie znało, tym precyzyjniej będzie potrafiło opisywać rzeczywistość. To bardzo cenna umiejętność, która z czasem przyda się w szkole czy pracy, ale też w codziennych sytuacjach. Mając większy zasób słów, łatwiej nam opisać swoje samopoczucie, na przykład u lekarza. Łatwiej wytłumaczyć fryzjerowi, jaką fryzurę sobie wymarzyliśmy, architektce, jak wyobrażamy sobie nasz dom. Takich sytuacji w życiu dzieci będzie mnóstwo. Warto więc o to zadbać od najmłodszych lat.
Zaczęłam więc gromadzić książki pełne tajemniczych słów. Książki, które pokażą piękno języka, nauczą się nim bawić. Książki, które będą moim dzieciom towarzyszyć przez lata. I z których ja sama dużo się uczę przy okazji.
Jedną z pierwszych pozycji na tej liście było „Sylaboratorium, czyli leksykon młodego erudyty”. Znajdziecie w nim 50 alfabetycznie ułożonych wyrazów. Słów niesamowitych. Są tu między innymi: degrengolada, landszaft, kapodaster czy zachciewajka. Wszystkim hasłom towarzyszą krótkie teksty opisujące dane słowo i ilustrujące ich użycie. Napisali je, prozą lub wierszem, najlepsi polscy autorzy i autorki, jak: Justyna Bednarek, Agnieszka Frączek, Marcin Wicha. Książkę pięknie i dowcipnie zilustrował Paweł Pawlak. To prawdziwa perełka. Co ważne „Sylaboratorium” zachęca też do tworzenia własnych wyrazów. Można do tego wykorzystać umieszczone na końcu książki kolorowe naklejki i notes erudyty.
Nie mogę się też doczekać, kiedy moje dzieci dorosną do książki „Innymi słowy”. Znajdziecie w niej wyrazy z całego świata, często opisujące rzeczy czy czynności, o których nam się nawet nie śniło albo na które nie mamy jednej krótkiej nazwy w języku polskim. Dzięki takiemu doborowi określeń książka uświadamia, że w różnych miejscach na świecie, potrzebujemy innych środków, żeby opisać rzeczywistość.
W końcu wiemy, że Inuici mają kilkanaście określeń na śnieg. Nic dziwnego – są nim otoczeni przez całe swoje życie. Możemy sobie wyobrazić, że mieszkańcy Ameryki Południowej, słysząc słowo „rzeka”, mają przed oczami masę wody, zza której nie widać drugiego brzegu, podczas gdy my w Polsce wyobrazimy sobie co najwyżej Wisłę. Jednak wielkim zaskoczeniem może być dla nas to, że Japończycy mają nazwę na „światło słoneczne przesiane przez liście drzew” – komorebi, a Szwedzi jadają Gökotta. To posiłek, który spożywa się przed świtem, żeby posłuchać pierwszego śpiewu ptaków.
„Innymi słowy” to książka, która pozwala się zatrzymać i dokładniej przyjrzeć światu. Zachęca do wymyślania własnych słów dla rzeczy, które są dla nas szczególnie ważne. Pięknie wydana, poetycko przełożona przez Michała Rusinka, któremu w tłumaczeniu pomagał jego czternastoletni syn Kuba.
A może trochę praktyki? Gra, która pomoże utrwalić nowe słowa
Językiem i słowami można się świetnie bawić. Wiedzą o tym twórcy gry „Łap za słówka”, w której nasze szanse na wygraną rosną, jeśli znamy dużo słów. Gra występuje w dwóch wersjach. Jest wersja podstawowa z kostkami, nieco bardziej zaawansowana i gra karciana, którą polecam na początek i na wakacje, bo bez problemu zmieści się w plecaku.
Oprócz kart z literami potrzebujecie tylko kartki i czegoś do pisania. Odkrywamy dwie karty z literami i jedną spośród trzydziestu kart kategorii. Są wśród nich między innymi kanciaste rzeczy, wyspy, środki lokomocji, instrumenty muzyczne, nazwy zwierząt, a nawet smaki lodów.
Naszym zadaniem jest wymyślić i zapisać jak najwięcej słów pasujących do wybranej kategorii i zawierających obie wylosowane litery. Jeśli traficie więc na „rzeczy w łazience” i litery C i K, będzie tu pasować ręCzniK, szCzotecKa czy apteCzKa. Punkty zdobywamy za każde słowo, na które nie wpadli przeciwnicy. To świetne ćwiczenie pamięci, refleksu i ekscytująca zabawa. Na pewno przy okazji możemy się od innych graczy nauczyć nowych słów.
Od pierwszych miesięcy życia dbajmy o to, żeby nasze dzieci chciały i nie bały się mówić. Zachęcajmy je do podejmowania wysiłku. Pokażmy im, że rozmowa jest frajdą, że zdolność ubrania w słowa swoich myśli to cenna i przydatna umiejętność. Otaczajmy je dźwiękami i dużą liczbą słów. I nigdy nie przestawajmy!
Pamiętaj: Jeśli jednak twoje dziecko nie mówi, mówi mało lub coś cię niepokoi, skorzystaj z porady logopedy.